Geneza obłąkania czyli dlaczego kibicuję Szóstkom

Photographer: Bryan Crump

Koło trzydziestki człowiek robi się sentymentalny. Potwierdzone zjawisko. Widzę po znajomych, widzę po sobie. Słowo klucz to młodość. Z biegiem czasu wizja przeszłości ulega w naszych głowach wygładzeniu. Trzepak zostaje przejechany świeżą farbą, ławka pod blokiem na której spędziłeś całe wakacje jakby wygodniejsza, a ciągłe szczekanie psa sąsiada jednak nie irytowało, aż tak bardzo. Z wiekiem proces ten postępuje w tempie geometrycznym. Dzisiejsi 50, 60-latkowie ze wzruszeniem myślą o Gierku, bo taki dobry  był z niego gospodarz, o milicji, bo był przynajmniej porządek, o kolejkach po mięso sprzyjających integracji, a i ludzie byli jacyś lepsi, bo ta dzisiejsza młodzież to Panie szkoda gadać. 


Ale po co ja o tym piszę? Koniec roku, święta idą, pogoda jakaś taka nijaka i sam też chce posmęcić w tym klimacie. Dzisiaj odpowiem na nurtujące zapewne wszystkich pytanie: Czemu kibicujesz tym dziadowskim Sixers?

Wbrew pozorom nie urodziłem się taki. Nie spałem jak dzieci z getta z piłą do kosza przy głowie. Jak przystało na chłopca wychowanego w kulcie Bońka i Deyny przy mojej głowie, gdy zasypiałem była piłka do kopania. Mimo wszystko w drugiej połowie lat '90, jak spora część wyrostków w owym czasie, zarywałem nocki, żeby z wypiekami na twarzy śledzić pojedynki Jordanowskich Byków z Jazzmanami z Utah. To działała jeszcze magia Jordana i aura Dream Teamu sięgających po złoto kilka lat wcześniej na Igrzyskach w Barcelonie. Mityczne już dzisiaj transmisje na TVP2, okraszane barwnymi komentarzami redaktorów Szaranowicza i Łabędzia, przyciągały przed ekrany rzesze, nie zawsze zorientowanych w temacie widzów. Szyby niebieskie od telewizorów. Okienko na świat zawodowego basketu. A te telewizory kineskopowe to dużo trwalsze były niż, te całe plazmy dzisiaj... 

W kolejnych latach prawa do NBA pozyskał TVN. Czasem jeszcze zerkałem, ale jedyne wypieki, które wtedy się pojawiały to, te w niedzielę wychodzące spod ręki mamy. Bez Majkela to już nie było to samo. Basket przegrał z piłką kopaną, a tak naprawdę nigdy z nią nie wygrał. Lata mijały. Kalendarz pokazał rok 2006. W międzyczasie ktoś wynalazł internet. Z kilkoma kumplami założyliśmy ligę fantasy NBA na yahoo i dałem się uwieść. NBA zaprosiła mnie na randkę, postawiła drinka i zostałem na śniadanie. W pierwszym sezonie gry na yahoo zdarzało mi się pomylić Anhonyego Parkera z Tonym Parkerem, ale szybko nadrabiałem zaległości. Rzędy cyferek kręciły mnie od zawsze. Wiem, to brzmi dziwnie, ale już jako dzieciak lubiłem czytać o liczbie ludności i powierzchni krajów czy śledzić na telegazecie dane dotyczące liczby widzów na meczach. W końcu musiałem trafić na NBA. W NBA zwariowali na punkcie statystyk i to mnie ujęło za serce. Nie pamiętam czy zapłakałem ze wzruszenia zobaczywszy po raz pierwszy te wszystkie tabelki, ale mogło tak być.

Na wfach to, że ktoś nauczy nas podstaw koszykówki, było tak samo realne jak to, że można polecieć samochodem. Kiedy zacząłem stawiać pierwsze, nieśmiałe kroki na okolicznych salkach gimnastycznych i boiskach, byłem jak dziecko we mgle. Co tam dziecko, byłem jak koszykarski niemowlak, tyle, że zamiast uczyć się raczkować, zacząłem od salta w tył. Zamiast na fundamentals postanowiłem, że dopieszczę podanie za plecami, którego odbiorcą zostawały najczęściej drabinki, bądź okoliczne chaszcze. Nie polecam, one nie oddają podań. 

Fundamentalne za to było pytanie, które wówczas sobie postawiłem. Quo vadis? To też, ale oprócz tego musiałem zdecydować za kogo trzymać kciuki w tym całym enbieju. Na pozór wybór był ciężki niczym Ryszard Kalisz. Wszystkie zespoły miały takie ładne i kolorowe stroje, wszyscy skakali tak wysoko i biegali tak szybko. W tym miejscu na moją retrospektywną scenę wchodzi serial "Fresh Prince of Bel Air" (po naszemu "Bajer z Bel Air"). Jedna z pieczęci, którą przycisnąłem do szufladki z etykietą "różowe lata '90". Will Smith w roli chłopaczka z osiedla, który zjawia się w ekskluzywnej dzielnicy Los Angeles prosto z Filadelfii. Kariera Smitha poszybowała po tym serialu, jak M.J w konkursie wsadów w '88. Smith w roli serialowego Willa był tym bardziej wiarygodny, że faktycznie pochodził z Philly, do tego miał ten naturalny luz i styl. Kto nie wielbił tej produkcji niech pierwszy rzuci palenie. Lata później Smith został współwłaścicielem Szóstek. 


Drugą postacią, która skierowała mój wzrok na Sixers był inspirator tytułu tego bloga Allen "The Answer" Iverson, który w latach 2005 i 2006 rzucał ponad 30 punktów w sezonie i na parkiecie był nieustępliwy jak klienci Lidla, kiedy rzucą karpie w promocji. Teraz kiedy nastały mroczne wieki dla zwolenników Sixers, kompilacje z jego akcjami są jak chałst tlenu pod wodą. Złudzenie, że kiedyś doczekamy się kogoś jego pokroju. 
Tak przy okazji, nie przełączajcie nigdy na mecz Spurs, po obejrzeniu meczu Philly. Grozi depresją.



Nie mogę tu też nie wspomnieć The Roots, rodowitych filadelfijczyków, którzy albumem "Things fall apart" wpisali się do mojego kajecika w kategorii "klasyk" i w znacznym stopniu ukształtowali mój gust muzyczny.


W tej wyliczance nie może zabraknąć kilku linijek poświęconych samemu miastu. Filadelfia miała gorsze i lepsze momenty w swojej historii, ale od początku istnienia (druga połowa XVII wieku) odgrywała istotną rolę w dziejach "the greatest country in the world" jak zwykli o nim mówić jego mieszkańcy, choć pewnie dzisiaj 1/4 z nich powiedziałaby raczej "el mejor país del mundo". Właśnie historia jest tym co wyróżnia to miasto na tle innych północnoamerykańskich metropolii, co dla mnie, miłośnika historii, ma niebagatelne znaczenie. To Filadelfia była jednym z głównych ośrodków amerykańskiej rewolucji i to tam uchwalono Deklarację Niepodległości, to tam zaprojektowano amerykańską flagę i tam również wynaleziono słynne na cały świat cheesesteak (kanapki z grillowanej wołowiny i żółtego sera). 

Jak widać wybór mogł być tylko jeden.

I oto, drogie dzieci jak poznałem, waszą matkę zostałem kibicem Szóstek.


Komentarze

  1. no ciekawie , najlepsze co wyszło spod Twego pióra! ..zauważyłeś podobieństwo AI do mojego stylu gry ? ;) jeden z moich idoli :) ..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Etam, miałem lepsze, ale dzięki:) co do podobieństw stylu gry, to Twoje pudła są po podobne do jego:)

      Usuń
  2. U mnie uwielbienie do 76ers zaczęło się bardzo klasycznie - zobaczyłem relację z finałów 2001 na TVN (pamiętam ten dzień jeszcze, bez kitu), gdzie szalał taki mały gościu. Czekaj, jak on się nazywał ? Iverson, o. I tak zostało. Chciałbym pojechać kiedyś na mecz 76ers, mam nadzieję, że się uda też na mistrzowską paradę w 2019! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt, 183 cm szaleństwa. Wizyta w Philly też jest na mojej bucket list.:) co parady mistrzowskiej to myślę, że już 2018 jest realny:) #InHinkieWeTrust

      Usuń
  3. Szacun, ja też kibicuję 76ers już od 1996 roku, kiedy to obejrzałem w amerykańskiej TV relację z Draftu :) Jak się okazało, że AI będzie grał dla ekipy z Filadelfii, to od razu zażyczyłem sobie od wujka/Św. Mikołaja ze Stanów koszulkę z nr 3! I tak to trwa do dziś, zapewne będzie trwało do grobowej deski, nieważne jak będzie sobie poczynała ta drużyna...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A drużyna poczyna sobie ostatnio całkiem nieźle;) A.I. to był magnes, który przyciągał tłumy.

      Usuń
  4. mój Seba jest za NY Knicks, ale nad jego 'młodzieńczym' łóżkiem po dziś dzień wisi plakat Allenka ;) a dla mnie od zawsze, na zawsze, one love: "Kobe Bryant is a gangsta!" <3
    P.S. nie wielbiłam tej produkcji i faktycznie rzuciłam palenie ok. 3 miesięcy temu... :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. niestety obaj panowie nie do końca wiedzieli kiedy ze sceny zejść. Serial jest nieśmiertelny i polecam nawet dzisiaj. Nigdy nie jest za późno na dobry serial:) PS gratsy za rzucenie:)

      Usuń

Prześlij komentarz