Na wschodzie bez zmian



Wyobraźcie sobie, że śni wam się koszmar. Chcecie się obudzić, ale budzik nie dzwoni. Witajcie w świecie kibica 76ers. Mam wrażenie, że wczorajsza porażka 103-109 ze Spurs to był nie siedemnasty, a srylionowy mecz w przysłowiowy odbyt. To musi być jakieś zakrzywienie rzeczywistości, bo przecież to niemożliwe, żeby siedemnaście meczów ciągnęło się tak długo. Tak cholernie długo. Czas zwolnił, za to Sixers ruchem jednostajnie przyspieszonym podążają ku jądru ciemności, przyciągani przez czarną dziurę ligowej statystyki. Pokonują kolejne kamienie milowe swojego walk of shame. Kibicując Philly zaczynasz rozumieć co czuł Bill Murray w "Dniu świstaka".

Naprawdę żal mi tych chłopaków. Jest para, ale jeszcze nie umieją dmuchnąć w gwizdek. Niedługo przestaną grać na konsoli, w obawie przed kolejną porażką. Jakiś czas temu wydawało się, że chłopakom potrzebny będzie dobry psycholog, teraz rzeczony psycholog prawdopodobnie sam potrzebuje pomocy terapeuty.


               (jeśli ktoś nie kojarzył to tak wygląda klasyczny walk of shame)

Świat zawodowej koszykówki wstrzymał w napięciu oddech. Świat lubi takie historie. All eyes on Sixers. Czy pokonanie magicznej granicy 18 klęsk z rzędu na starcie sezonu, zawiesi system, obudzimy się z Mariksa? Niebo spadnie nam na głowę? Czy przekroczymy granicę kosmosu? Na te i podobne pytania odpowiedź uzyskamy już niedługo, ale jak mawia agent "Ben", nie uprzedzajmy faktów.
                        Droga po runo z tombaku wygląda następująco:
                   3.12 mecz w Minnesocie z Timberwolves (18 mecz w sezonie)
          5.12 mecz w Philly z OKC Thunder (19 mecz w sezonie)

         (naukowa symulacja pokazująca efekt przekraczania granicy kosmosu)

Przyznaję. Dopadło mnie zwątpienie. Zwątpiłem w wielki "Plan Hinkiego". Zacząłem tonąć w odmętach internetu kipiącego głosami krytykującymi kurs obrany przez tratwę zwaną Sixers. Potrzebowałem usłyszeć/przeczytać/dorobić do tego jakąś fajną, wiarygodną otoczkę że tu nie chodzi tylko o te wyśnione 25% szans na "jedynkę" w nadchodzącym drafcie, że to ma większy sens. Z pomocą przyszedł mi niejaki Brian Tracy. Wikipedia mówi, że to guru z zakresu psychologii sukcesu, czyli nie pierwszy lepszy z podyplomówą z Wyższej Szkoły Robienia Hałasu. W teoriach Tracy'go znalazłem odbicie filozofii, którą Sam Hinkie rozplenia wokół siebie niczym imperialistyczny zachód stonkę po ojcowiźnie naszych dziadów. Tracy stwierdził, że "Ludzie boją się porażki dlatego, że nie rozumieją podstawowej prawdy: porażka jest niezbędna dla sukcesu. Jest konieczna dla sukcesów w dowolnej dziedzinie. Sam fakt, że spotyka cię niepowodzenie i uczysz się na jego podstawie gwarantuje, że zbliżasz się do sukcesu. Nigdy więc nawet nie myśl o możliwości porażki. Pamiętaj, że stajesz się tym, o czy myślisz. Myśl o sukcesie, a nie porażce. Wyrzuć takie myśli z głowy. Henry Ford, który trzy razy zbankrutował zanim wynalazł samochód i stał się jednym z najbogatszych ludzi na świecie, mówił, że porażka to jedynie szansa na mądrzejsze zaczęcie od nowa. Porażka jest tylko nauką pozwalającą na nowy start." Dalej pan Tracy dorzuca jeszcze pouczająca przypowieść "Młody człowiek zadał Thomasowi Watsonowi, który po wyrzuceniu z firmy National Cash Register założył nową firmę, stając się założycielem IBM, takie pytanie: „jak mogę szybko zacząć osiągać większe sukcesy?” Watson powiedział mu: „jeśli chcesz więcej sukcesów, zwiększ dwukrotnie liczbę porażek”. Sukces jest odwrotną stroną porażki. Im szybciej upadniesz, tym szybciej nauczysz się tego, co jest potrzebne do sukcesu."

Brzmi wiarygodnie. Zwiększanie ilości porażek idzie Philly póki co całkiem nieźle, a to już według cytowanego pana połowa sukcesu. Czyli jest nieźle i będzie tylko lepiej? Powiedzcie, że tak...

P.S. wiem, że ten tekst nie jest specjalnie merytoryczny, ale nie miałem siły na analizę poczynań Philly na parkiecie.  #WygrajataCośChłopaki


Komentarze

  1. może odpuść ten sezon i zacznij oglądać dopiero w przyszłym? :p /brzoza

    OdpowiedzUsuń
  2. już nie mogę, teraz działa tu psychologiczna reguła zaangażowania i konsekwencji Poza tym nie miałbym się na co użalać w postach ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz