Top 5 filmów z Filadelfią w tle czyli nie samym basketem człowiek żyje

Lecą do kosza kolejne zmięte w kulkę kartki z kalendarza (wszystkie w cel oczywiście). 28 października tuż, tuż. A potem się zacznie. Czas zarwanych nocek, czas podkrążonych oczu i półprzytomnego wzroku (dla niewtajemniczonych - mecze NBA w tygodniu zaczynają się najwcześniej po pierwszej w nocy czasu środkowoeuropejskiego). Tymczasem na parkietach za oceanem nic specjalnego się nie dzieje. Udawane granie w stylu preseason dobiegło końca (76ers z bilansem 2-6), prawdziwe jeszcze się nie zaczęło. Klubowe cheerleaderki przymierzają nowe stroje, a kibice w Philly robią wprawki w śpiewaniu  "Nic się nie stało, Sixers nic się nie stało...". 


W międzyczasie Sam Hinkie, nasz lider i przywódca duchowy, uczynił kolejny kroczek na drodze do budowy imperium. Generalny menedżer 76ers zebrał koalicję klubów i podczas głosowania zastopował zaplanowaną przez władze ligi reformę loterii draftowej (reforma miała sprawić, że przegrywanie meczów, nie byłoby opłacalne, a to by było bez sensu przecież). Nie tym razem komisarzu Adamie Silver. Triumfalny śmiech Hinkiego jeszcze długo po zakończeniu głosowania rozbrzmiewał w korytarzach nowojorskiej siedziby ligi.

W ramach przygotowań do nowego sezonu władze klubu podniosły ceny biletów. Pewnie obawiano się, że doping poniesie zawodników do zbyt wielu zwycięstw. Plus jest taki, że jak ktoś jednak przyjdzie na mecz to przynajmniej nikt mu nie będzie zasłaniać widoku. No i nie będzie kolejek do kas i po hot-dogi. Zresztą w zeszłym roku nie było tak źle, nie mieliśmy przecież najniższej średniej widzów na mecz w lidze. Mieliśmy przedostatnią. Wygląda na to, że z rozpędu w tej kategorii też będziemy "tankować".

Sezon nadchodzi wielkimi krokami, więc trzeba było podjąć męską decyzję i przyciąć skład do przepisowej piętnastki, w efekcie trzech młodzieńców musiało przenieść swoje "talenty" gdzieś indziej. Opuścili nas Drew Gordon, Ronald Roberts i Malcolm Lee. Powodzenia chłopaki! Spróbujcie może szczęścia w Tauron Basket Lidze, tam będziecie bardziej pasować. Niestety, w składzie Sixers nadal zostało kilku gości, którzy jedynie udają zawodników NBA, ale wszystkich zwolnić nie można, bo nie uzbieramy  meczowej piątki, a ktoś ten sezon musi przecież przegrać. 

Nie samą koszykówką Filadelfia żyje. W mieście tym kręci się również filmy i to całkiem niezłe filmy. Sezon ogórkowy NBA w pełni, więc przygotowałem listę, moim zdaniem, najciekawszych tytułów ulokowanych w Philly. Oczywiście wybierałem tylko spośród tych filmów, które miałem okazję zobaczyć. Po wyrzuceniu z zestawienia powszechnie kojarzonych z tym miastem "Filadelfii" i  "Rocky'ego"  moje Top 5 prezentuje się następująco:

5. "Nieoczekiwana zmiana miejsc", reż. John O. Landis
Młody Eddie Murphy i młody Dan Akroyd, do tego Jamie Lee Curtis jako prostytutka. Brzmi zachęcająco? No i jest jeszcze jedna z najlepszych kwestii filmowych w historii kina: "Once you’ve had a man with no legs, you never go back, baby!”. Ehm. W tle różne oblicza wielkomiejskiej Filadelfii.



4. "Poradnik pozytywnego myślenia", reż. David O. Russel
Głównym powodem, żeby pójść do kina na ten film są wyżyny aktorskie na które wznieśli się Bradley Cooper i Jennifer Lawrence. Głównym powodem, żeby w nim zostać do końca jest oskarowa Jennifer Lawrence. Dorzucając Roberta DeNiro jako hazardzistę i fanatycznego kibica Philadelphia Eagels, a wszystko okraszając widokami filadelfijskich przedmieść otrzymujemy skrojoną na miarę naszych czasów historię całkiem nie w hollywodzkim stylu.


3. "Szósty zmysł", reż.  M. Night Shyamalan
Jeśli nie mamy tu do czynienia z najlepszą dziecięcą rolą (Haley "I see dead people" Osment) w historii Hollywood, to z pewnością jest ona na równi z jakąkolwiek inną za taką uznaną. Powoli budowane przez cały film napięcie powoduje, że zakończenie wciska w fotel. 

Ciekawostka: Wychowany w Filadelfii, pochodzący z Indii reżyser, M. Night Shyamalan ma na swoim koncie m.in. "Znaki", "Niezniszczalnego" czy "Osadę".


2. "12 małp", reż. Terry Gilliam
Gratka dla fanów mrocznego science fiction. Niepokojąca i jednocześnie olśniewająca wizja postapokaliptycznego świata.  Święto szaleństwa i zagłady. Zniszczone i opuszczone budynki Filadelfii lat '90 i tej z przyszłości potęgują efekt grozy i oddają stan umysłu bohaterów.


1. "Świt żywych trupów" (wersja z 1978 roku), reż. George Romero
Klasyk spod ręki mistrza gatunku. Nikt nie powiedział, że prawdziwa sztuka musi mieścić się w granicach dobrego smaku, jednak  tego filmu nie polecam oglądać przy jedzeniu. Skąd się wzięły zombie do końca nie wiadomo, ale jak stwierdził w filmie jeden z ocalałych: "When there is no more room in hell, the dead will walk the Earth.", więc zróbmy dzisiaj coś dobrego, niech nie wyłażą.

Komentarze