Moja skrzynka odbiorcza została w ostatnich dniach zalana ponagleniami "Gdzie relacje z meczów?", "Napisz jak tam Philly, bo innym serwisom nie wierzę", "Nie śpię, bo odświeżam Twój fanpejdż, czekając na relacje z meczów Sixers!". Niestety nie dałem rady wcześniej. Zarobiony byłem. Może wydać się to dziwne, biorąc pod uwagę jak poczytny jest to blog, ale jeszcze nie utrzymuję się z pisania o Philly. Poza tym nie miałem prądu przez jakiś czas, bo sąsiadowi wydawało się, że jest elektrykiem i na klatce schodowej coś grzebał w bezpiecznikach.
Ale do rzeczy. Grali. Grali dwa razy. Efekt? Dwie niespodzianki, prawie. Innymi słowy, oba mecze w d... plecy. Ej, ale wiecie co? Nie było tak źle. Serio. Z Indianą Pacers trzymaliśmy wynik do połowy trzeciej kwarty, z Millwauke Bucks na 8 minut przed końcem było jeszcze w okolicach remisu. Poza tym Nerlens Noel wykręcił przeciwko Bucks pierwsze w swojej krótkiej karierze double-double (14 pkt., 10 zb.) Było też kilka fajnych, efektownych akcji.
Chłopaki w obu meczach włożyli naprawdę dużo serducha w walkę w obronie. Używając piłkarskich porównań, wkładali głowy tam gdzie inni boją się włożyć nogi. Pewnie dlatego w obu meczach w czwartych kwartach "odcinało im prąd" (prawie jak mi sąsiad dzisiaj). Widać było, że chcą, tylko nie wszystko jeszcze wychodzi. To trzeba docenić.
Ktoś jednak może powiedzieć: No dobra, ale w Pacers połamała się połowa składu i mieli ledwo 2,5 obrońcy (pół, bo Rodney Stuckey grał z lekką kontuzją), a Bucks byli w zeszłym sezonie jeszcze gorsi niż Philly. Łatwiej nie będzie. Ktoś inny zapyta: A jak to możliwe, że drużyna grająca w NBA nie trafia 10 ostatnich rzutów w meczu, a w kolejnym spotkaniu ostatnich 14? Odpowiadam: Nie wiem, może coś z tymi obręczami jest nie tak? Tak czy inaczej warto w tym miejscu zaznaczyć, że mówienie o obecnych Sixers, że są drużyną NBA to spore nadużycie. Dobrze, że z NBA nie da się spaść.
Chłopaki w obu meczach włożyli naprawdę dużo serducha w walkę w obronie. Używając piłkarskich porównań, wkładali głowy tam gdzie inni boją się włożyć nogi. Pewnie dlatego w obu meczach w czwartych kwartach "odcinało im prąd" (prawie jak mi sąsiad dzisiaj). Widać było, że chcą, tylko nie wszystko jeszcze wychodzi. To trzeba docenić.
Ktoś jednak może powiedzieć: No dobra, ale w Pacers połamała się połowa składu i mieli ledwo 2,5 obrońcy (pół, bo Rodney Stuckey grał z lekką kontuzją), a Bucks byli w zeszłym sezonie jeszcze gorsi niż Philly. Łatwiej nie będzie. Ktoś inny zapyta: A jak to możliwe, że drużyna grająca w NBA nie trafia 10 ostatnich rzutów w meczu, a w kolejnym spotkaniu ostatnich 14? Odpowiadam: Nie wiem, może coś z tymi obręczami jest nie tak? Tak czy inaczej warto w tym miejscu zaznaczyć, że mówienie o obecnych Sixers, że są drużyną NBA to spore nadużycie. Dobrze, że z NBA nie da się spaść.
Dla masochistów, tak w liczbach wyglądał mecz z Indianą, a tak z Millwaukee.
Bilans na dzień dzisiejszy to 0-2. Kiepsko? będzie gorzej. Znacznie gorzej. Dzisiaj, chwilę po północy zawodnicy Sixers będą mieć okazję poprawić swój bilans. W pierwszym meczu u siebie, w filadelfijskiej hali Wells Fargo Center Sixers zmierzą się z Miami Heat i nie muszę chyba pisać co to oznacza.
Organizatorzy wzięli pod uwagę, że póki co, ze strony zawodników nie będzie fajerwerków na parkiecie, więc zadbali o całkiem konkretną meczową otoczkę.
Przygotowano świetne meczowe intro w technologii 3D.
Zgromadzeni w hali kibice dostaną pamiątkowe t-shirty.
A takie piękne panie będą wybiegać w przerwach na parkiet.
Fajnie będzie. Kto by tam się wynikiem przejmował. Always look on the bright side of life...bo co innego zostało?
Idę oglądać.
P.S. Najgorszy start w historii NBA to 0-18, jeszcze nam trochę brakuje, ale kto wie...
Komentarze
Prześlij komentarz